Szanty i znakomita ryba – czego chcieć więcej?
Spotkaliśmy się z państwem Maciejem i Ślifką ze „Smażalni Dwóch Rybaków” z Międzywodzia, żeby porozmawiać między innymi o klientach i jedzeniu. Maciej i Ślifka doskonale znają się na tym, co robią. Nie może być inaczej skoro z rybami umieją się obejść jak mało kto. Ich świetnego turbota znają nawet polskie gwiazdy estrady. To chyba dość zachęcająca rekomendacja? Czego jeszcze mogliśmy się dowiedzieć o tym duecie?
Dlaczego jesteście „DOBRZY, BO LOKALNI”?
Wyróżnienie „Dobry, bo lokalny” jest jak najbardziej o nas. W sezonie jesteśmy w porcie codziennie. Maciek, który stąd pochodzi, z rybakami zna się od dzieciństwa. Jego ojciec był rybakiem, łowiącym na tutejszym jeziorze Koprowo. Brał Maćka na wodę od dziecka, ucząc go ciężkiej pracy, respektu przed naturą i szacunku do przyrody. Teraz kiedy zaopatrujemy się na miejscowych, dziwnowskich kutrach, ta wiedza i szacunek do ludzi pracujących na morzu bardzo się przydaje. Dzięki temu możemy podawać w naszej smażalni najbardziej typowe dla tego obszaru potrawy. Możemy przekonywać ludzi, że zamiast pytać o halibuta, który zawsze jest mrożonką, bo pływa w Morzu Północnym i na północy Atlantyku, powinni zamówić turbota, który nazywany jest królem Bałtyku. To przepyszna, drapieżna ryba, żyjąca przy dnie. Jeszcze niezbyt znana, a nie dość, że nasza, to jeszcze wyjątkowa w smaku. Dość wymagająca w obróbce, bo prawidłowo przygotowana tusza turbota, powinna mieć zerwaną skórę grzbietu (pokrytą piachem i kamieniami), odcięty łeb (aby nie zwiększać wagi) i płetwy, a także powinna być pozbawiona gonad, które nie są jadalne, ale dość ciężkie. To bardzo ciężka praca, której Maciek uczył po kolei wszystkich naszych kucharzy. U nas można zjeść tylko ryby pływające konkretnie w tym miejscu, czyli lokalne.
Czym przekonaliście do siebie swoich Klientów?
Przekonaliśmy do siebie klientów przede wszystkim uczciwym podejściem. Nie ściemniamy. Szanujemy ich. Oferujemy takie produkty i dania, jakie sami chcielibyśmy zjeść w restauracji rybnej. Zresztą to u nas częsty widok: my i załoga jedzący obiad przy jednym ze stolików.
Przede wszystkim klienci mają pewność, że u nas jest zawsze świeżo. Często nam to mówią. Dzięki tej pewności czują się u nas bezpiecznie. Nikt się tu nie nabawi niestrawności. Wszystko przygotowujemy na bieżąco, na świeżym oleju, produktach z wyższej półki. Menu jest krótkie, dlatego możemy należycie zadbać o jego jakość.
Co ciekawego można znaleźć w Waszej ofercie? Z czego Wasza smażalnia jest najbardziej znana, do czego Klienci wracają?
Jesteśmy znani przede wszystkim ze świeżej ryby z patelni, bez ciasta i panierki, usmażonej na świeżym oleju, a nie w głębokim tłuszczu. Nasze frytki to też 100% ziemniaki, a nie pulpa, dzięki czemu cały obiad jest całkowicie bezglutenowy. Hitem są oryginalne przystawki: surowy dorsz, surowy łosoś, śledzie w oleju lub śmietanie. Robimy też paprykarz. Poza tym szczycimy się prawdziwym, bardzo długo gotowanym rosołem rybnym (doba na wolnym ogniu) i bardzo pikantnym gulaszem z dorsza.
90% naszych klientów to ci, którzy do nas wrócili. Nie jesteśmy jednosezonowym punktem nastawionym na szybki zysk, po to by za rok pojawić się z inną ofertą. Wyrobiliśmy sobie markę i mamy poczucie, że oczekuje się od nas utrzymania stałego, wysokiego poziomu. Obniżenie „lotów” byłoby samobójstwem. Poza tym obsługujemy tak, jak sami chcielibyśmy być obsłużeni w restauracji. Bez zadęcia, na luzie. Jest swojsko, wesoło. Nikt niczego nie udaje ani się nie sili. Jesteśmy sobą. Klienci również wracają w dużym stopniu ze względu na atmosferę, która u nas panuje. Wiedzą, że są po prostu mile widziani. Czują się jak u siebie. Kiedy co roku nas odwiedzają, przyjeżdżając na wakacje nad morze, witamy się z nimi jak z dobrymi znajomymi, a nierzadko jak z przyjaciółmi.
Jaki jest Wasz wymarzony Klient? Czy była u Was jakaś znana osoba?
Nasza smażalnia to miejsce stworzone dla ludzi bardziej świadomych. Takich, którzy uważnie wybierają to, co jedzą. Nie jesteśmy fast foodem, starannie dobieramy produkty. Gotujemy dla ludzi, którzy już wiedzą, że od tego, jakiej jakości produkty spożywają, zależy ich zdrowie. A mimo to, staramy się zachować nadmorski charakter najbardziej typowego menu: ryba z frytkami. Oczywiście zdarzali się znani klienci. Było nam bardzo miło, kiedy pani Magdalena Cielecka podeszła do baru i powiedziała: „słyszałam, że tutaj koniecznie trzeba spróbować turbota”. Bywa Karol Bedorf, którego charytatywną akcję wspieraliśmy co roku (Bedorf Team jeździ do Sopotu na rowerach i zbiera pieniądze na dzieci ofiar wypadków drogowych). Bywają politycy, prezenterzy.
Ale mi najbardziej zapadają w pamięć spotkania wzruszające, tak jak to, kiedy podeszła do nas starsza pani z pytaniem, czy jest coś innego niż ryba, bo jej szesnastoletni wnuczek nigdy i za żadne skarby nie zje ryby. Od małego ich nie je, nawet w święta Bożego Narodzenia, nawet jak się go bardzo prosi. Teraz też kategorycznie odmówił. Zawarłam z młodym umowę, że jeśli nie będzie mu smakowała ryba, którą podam, to zabiorę talerz a on nie będzie musiał za nią płacić. Trochę perswazji i przystał na to, godząc się na kęs fileta z dorsza. Przyniosłam mu zestaw ryby z frytkami i surówką. Po kwadransie podszedł z babcią poprosić o jeszcze jeden filet. Babcia ze łzami w oczach dziękowała. To była jego pierwsza cała zjedzona ryba, a właściwie dwie. Do tej pory pamiętam uściski babci i uśmiech wnuczka, niby nic – zwykła ryba, a jednak takie spotkania najbardziej nas budują i są powodem do dumy.